wtorek, 26 listopada 2013

Brok Sambor i Stout

Doszedłem do wniosku, że muszę odpocząć od skarbów polskiego craftu. Ostatnio niewiele piw zrobiło mi naprawdę dobrze, większość była tylko w porządku. Parafrazując idola licealnych, zbuntowanych intelektualistów, rozdartych między Comą a Behemothem, moje złote witraże się przeanieliły. Przez pewien czas będę sięgał po piwa bardziej konwencjonalne, klasyczne, nieobiecujące zbyt wiele. Zaczniemy od dwóch Broków, które już jakiś czas zajmują miejsce w mojej kuchni.


Brok Sambor to typowy przykład jasnego lagera. Nic nie zapowiada fajerwerków, ewentualny zawód zwiastuje "VAN PUR" na kontrze. Piana marna, wymuszona, krótkotrwała. Barwa jasnozłota, zbyt jasna. Aromat słodki, słodowy, ale nie tak oczywisty jak w innych koncernach. W smaku całkiem niezłe. Mocno słodowe, taki Atak Słodu VAN PURowi wyszedł. Goryczki prawie nie ma, w końcówce coś tam na języku się osiada, ale żeby nazywać to goryczką to chyba przesada. Wysycenie bardzo wysokie, ale po pięciu minutach już go nie było. Teraz najtańszy polski stout.


Najtańszy, bo kupiłem go za 2 zł i to nie była nawet promocja. O ile w przypadku Sambora nic nie intrygowało, to tutaj wymienione w składzie ekstrakty z lukrecji, pokrzywy i anyżu wywołują konsternację na mojej twarzy. Obawiam się, że Brok Stout  ze stoutem będzie miał niewiele wspólnego, ale myślmy pozytywnie. Zaczynając od koloru jest niedobrze. Zamiast nieprzeniknionej czerni, dostajemy porterowy rubin. Piana średnia, nietrwała. W aromacie wyraźny anyż, którego nawiasem mówiąc nienawidzę. Nijak to się ma do stoutowych wzorców. W smaku bardzo tępe, inaczej nie umiem tego określić. Pierwsze skojarzenie to absynt. Pokrzywa dzielnie zastępuje piołun. Goryczka spora i nawet nie zalega. Lukrecja też się przewija. Jedyne co w 100% łączy to Brok Stout ze stoutem to niski poziom wysycenia.


Odwyk od witów-sritów nie zaczyna się dobrze. Sambor wypada całkiem nieźle. Przyjemny koncerniak dla mieszkańców północnej Polski, ale Stout nie ma w sobie nic, co by mnie do niego przekonało. Właściwie to nie wiem do końca co się dzieje w moim pokalu. Pokrzywy, lukrecje i anyże, wszystko szumnie nazwane stoutem. Smakuje to jak lekarstwo, co prawda nie wiem w jakiej sytuacji miałoby pomóc, ale jednak lekarstwo. Jest niepijalne, znacznie odbiega od zdeklarowanego stylu, a tego blogery nie wybaczają. Etykiety klasyczne, mi odpowiadają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz