poniedziałek, 4 listopada 2013

Portery pod Płotem: Grand Imperial Porter Chili

Obiecany już kawał czasu temu wpis poświęcony amberowskiemu Grand Imperial Porter Chili. Ku przypomnieniu, piwo nabyłem jakoś w połowie lipca za piątaka z hakiem. Trzydziestostopniowe upały nie dały rady sprowokować mnie wtedy do degustacji. Od tamtego czasu porter przeleżał w mojej przytulnej piwnicy, gdzie czekał na jesień. Dla pewności sprawdziłem dzisiaj raz jeszcze, mamy jesień i mogę napić się Grand Imperial Porter Chili.


Piana dość obfita, momentalnie opadła do cieniutkiej, dziurawej warstewki. Barwa zgodna z porterowymi normami, ciemny rubin. Aromat mało intensywny, typowy dla stylu. Nie wiem, czy sobie to wkręciłem, ale przy większym wdechu czuję, że coś drażni mi nos. Delikatnie piecze. Zaryzykuję swój autorytet i napiszę, że to chili z alkoholem. Pierwszy duży łyk i prawie musiałem odkaszlnąć. Nie spodziewałem się takiego chili. Zdecydowanie je czuć przy przełykaniu, pali w gardło dość konkretnie. Przy mniejszych łykach piwo pali także w język, podniebienie i usta. Jeżeli chodzi o samą "porterowość" Grand Imperial Porter Chili, to jest troszkę słabo. Jest słodka czekolada i to tyle. Całość wodnista, wychodzi to 18,1 % ekstraktu. Z każdym łykiem chili daje o sobie znać coraz mocniej, co też nie ułatwia odbioru czegoś poza samą papryczką. Nie jestem nawet w połowie piwa, ale palenie w gardle staje się zbyt intensywne. Przypomina to picie Nemiroffa z pieprzem szklanka za szklanką. Wysycenie niskie i bardzo dobrze, wysokie wyostrzyło by tylko chili.


Degustacja tego piwa jeszcze bardziej uświadomiła mi głupotę wypuszczania go na rynek w środku lata. Nie wyobrażam sobie wypicia go w lipcu. Każdy kto się na to zdobył, zasługuje na jakiś medal czy coś. Piwo jest okrutnie niepijalne. Trudno je także wepchnąć do kubła z napisem "piwne ciekawostki". Pierwsza rzecz, którą bym zmienił to butelka. Pół litra to zdecydowanie za dużo na jeden raz, 0,33 wystarczyłoby w zupełności. Etykieta kojarzy mi się z dyskontowymi wersjami oryginalnych czekoladek. Wiecie o co chodzi, o te bomboniery, które się daje raz na ruski rok dalekim ciotkom. O dziwo mi to odpowiada. W piwnicy chowa się jeszcze jedna butelka Grand Imperial Porter Chili  i chyba upłynie sporo wody w Warcie zanim ją otworzę.

PS Etykieta ma jakieś zabezpieczenie przeciwblogerskie, nie sposób temu zrobić normalne zdjęcie.

2 komentarze:

  1. Do tej pory piłem trzy piwa z chilli. Opisany przez Ciebie porter, Sachsenberg i jakieś piwo z ostrawskiego minibrowaru. I nie smakowało mi żadne, mimo że ostre potrawy pochłaniam niczym moja babcia brazylijskie telenowele. A ten porter był z tego wszystkiego najgorszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie ten porter trafił się z... DMS. Nie wiem jak to możliwe ale już po nalaniu uderzyły mnie aromaty gotowanych warzyw :/
    Z nut porteru: brak treściwości, brak pełni, wrażenie rozwodnienia.
    Niestety po paru łykach wylałem, bo czując te warzywa z każdym łykiem miałem dość...

    OdpowiedzUsuń