Pewnego pięknego dnia wykiełkowała w mojej głowie idea serii katolickich wpisów na moim blogu. Takie piwne "Ziarno" miało z tego wyjść. "Słód", co by być dokładnym. Ogólnym pomysłem było doradzanie co piątek osobom religijnym, jak zrekompensować sobie brak mięsa, w czasie piątkowego postu piwami wędzonymi. Jak wszyscy wiemy, piwa wędzone, sama nazwa wskazuje, mają aromat zbliżony do tego znanego z szynek, kabanosów, serów, ryb podwędzanych dymem bukowym. Nie lada gratka dla osób chcących przestrzegać postu, ale nie potrafiących obejść się smakiem. Idea cyklu upadła w momencie, gdy przejrzałem kalendarz. Piątków było więcej niż się spodziewałem. Szybko by mi rauchów zabrakło, nie wspominając już o wymuszonej na mnie żelaznej konsekwencji. Także nici z porad, nie spodziewajcie się regularnych wpisów poświęconych wędzonkom.
Ale dzisiaj za to solidna porcja wędzonego złota zza zachodniej granicy. Klasyka totalna, czyli trzy piwa wprost z Bambergu. Schlenkerla Weizen, Marzen oraz Urbock.
Wędzony pszeniczniak idzie na pierwszy ogień. Piana obfita, ale zbudowana z dużych oczek. Barwa brązowa, mętna. W aromacie spodziewałem się intensywniejszego dymu. Jest on wyraźny, ale nie przykrywa wszystkiego. Weizenowe banany też można wyczuć. Wracając do wędzoności, kojarzy się ona bardziej z góralskimi serami niż z mięsem. W smaku dość wodniste. Znowu mimo wędzonki można wyczuć pszeniczne banany i kwaśna nutę. Co ciekawe, słodycz weizena wspaniale współgra z dymem. Porównałbym to połączenie do smażonego camemberta z dodatkiem żurawiny albo borówki. Ciężki ser doskonale pasuje ze słodką i jednocześnie kwaśną borówką. Wysycenie niskie jak na weizena, ale pasuje do wędzonki. Pisząc krótko, Aecht Schlenkerla Rauchbier Weizen to doskonałe, wyśmienite piwo.
Teraz Marzen czyli marcowe. Ten styl nie należy do moich ulubionych. Ciekaw jestem, czy marcowe z dodatkiem wędzonego słodu mi posmakuje. Piana nie urosła do imponujących rozmiarów, ale jest dość trwała. Barwa ciemnobrązowa, daje ciemnorubinowe refleksy. Aromat tutaj jest bardziej agresywnie dymiony, jakby się zaciągnąć wprost z ogniska. Troszkę gryzie w nos nawet. Zdecydowanie mięsiście się kojarzy (uwaga dla wierzących!), jak mocno dymiony kabanos albo szynka. Słodu w ogóle nie wyczuwam. To pierwszy łyk drugiego piwa od Schlenkerli i jestem w szoku jak wszystko tutaj współgra. Niby autorytarna wędzoność powinna wszystko przykryć, a tutaj przyjemna niespodzianka. W smaku pojawia się nuta słodkiego pieczywa. Weizena porównałem do camemberta z borówką, Marzen jest jak słodki rogal z mocno wędzoną szynką. Piwo jest treściwe i pijalne. Po każdym łyku chce się sięgnąć po kolejny i to od razu. Piwo pozostawia po sobie słodkie odczucie. Wysycenie niezbyt wysokie. Genialne na jesienny wieczór, nowy wymiar marcowego stylu dla mnie.
No i bock, czyli koźlak. Urbock, w odróżnieniu od pozostałych piw opisanych wyżej, jest warzony tylko raz do roku w czerwcu i dojrzewa przez trzy miesiące, aż do października. Jest najmocniejszy z dzisiejszej trójki. Alkohol to 6,5% wagowo, przy 17,5% ekstraktu. Piana rekordowo licha jak na Schlenkerle. Kompletnie nietrwała. Barwa za to najciemniejsza, porterowa. Czarna z ciemnorubinowymi przebłyskami. Wędzoność na podobnym poziomie co w marzenie, ale wyczuwam charakterystyczne dla koźlaków słodkie, ciemne owoce. W smaku już wyraźnie czuć koźlaka. Mimo solidnego zadymienia nie ma wątpliwości jaki to styl. Będąc konsekwentnym porównałbym to piwo do wędzonej śliwki. Jest bardzo deserowe, ale pochłania się je bardzo szybko mimo woltażu. Jest też lekki karmel. Myślę, że byłoby one najłatwiejsze w odbiorze dla kogoś, kto za piwami wędzonymi nie przepada.
Genialne piwa mi się dziś trafiły. Trafiły jak trafiły, w końcu z pełną świadomością za nie zapłaciłem. Największą moją obawą było to, że mimo różnych stylów wędzoność sprawi, że będą smakować tak samo. Nie ma co się obawiać, każde piwo od Schlenkerla smakuje inaczej. Nie ma problemu z odgadnięciem stylu, nawet jak jesteście takimi laikami jak ja. Gdybym miał z tych trzech piw wybrać jedno najlepsze, postawiłbym na marcowe. Mimo że nie jest to mój ulubiony gatunek, to tutaj nabrał nowej jakości. Trudno uciec wrażeniu, że czego by nie zadymił Schlenkerla, zawsze wyjdzie z tego obronna ręką. Jedyny minusik to etykiety. Stylizowane na jakiś pergamin czy inną cielęcą skórę, nie przekonują mnie kompletnie. Jeżeli chodzi o smak, to nie pozostaje mi nic innego jak gorąco polecić te trzy piwa.
Ale dzisiaj za to solidna porcja wędzonego złota zza zachodniej granicy. Klasyka totalna, czyli trzy piwa wprost z Bambergu. Schlenkerla Weizen, Marzen oraz Urbock.
Wędzony pszeniczniak idzie na pierwszy ogień. Piana obfita, ale zbudowana z dużych oczek. Barwa brązowa, mętna. W aromacie spodziewałem się intensywniejszego dymu. Jest on wyraźny, ale nie przykrywa wszystkiego. Weizenowe banany też można wyczuć. Wracając do wędzoności, kojarzy się ona bardziej z góralskimi serami niż z mięsem. W smaku dość wodniste. Znowu mimo wędzonki można wyczuć pszeniczne banany i kwaśna nutę. Co ciekawe, słodycz weizena wspaniale współgra z dymem. Porównałbym to połączenie do smażonego camemberta z dodatkiem żurawiny albo borówki. Ciężki ser doskonale pasuje ze słodką i jednocześnie kwaśną borówką. Wysycenie niskie jak na weizena, ale pasuje do wędzonki. Pisząc krótko, Aecht Schlenkerla Rauchbier Weizen to doskonałe, wyśmienite piwo.
Teraz Marzen czyli marcowe. Ten styl nie należy do moich ulubionych. Ciekaw jestem, czy marcowe z dodatkiem wędzonego słodu mi posmakuje. Piana nie urosła do imponujących rozmiarów, ale jest dość trwała. Barwa ciemnobrązowa, daje ciemnorubinowe refleksy. Aromat tutaj jest bardziej agresywnie dymiony, jakby się zaciągnąć wprost z ogniska. Troszkę gryzie w nos nawet. Zdecydowanie mięsiście się kojarzy (uwaga dla wierzących!), jak mocno dymiony kabanos albo szynka. Słodu w ogóle nie wyczuwam. To pierwszy łyk drugiego piwa od Schlenkerli i jestem w szoku jak wszystko tutaj współgra. Niby autorytarna wędzoność powinna wszystko przykryć, a tutaj przyjemna niespodzianka. W smaku pojawia się nuta słodkiego pieczywa. Weizena porównałem do camemberta z borówką, Marzen jest jak słodki rogal z mocno wędzoną szynką. Piwo jest treściwe i pijalne. Po każdym łyku chce się sięgnąć po kolejny i to od razu. Piwo pozostawia po sobie słodkie odczucie. Wysycenie niezbyt wysokie. Genialne na jesienny wieczór, nowy wymiar marcowego stylu dla mnie.
No i bock, czyli koźlak. Urbock, w odróżnieniu od pozostałych piw opisanych wyżej, jest warzony tylko raz do roku w czerwcu i dojrzewa przez trzy miesiące, aż do października. Jest najmocniejszy z dzisiejszej trójki. Alkohol to 6,5% wagowo, przy 17,5% ekstraktu. Piana rekordowo licha jak na Schlenkerle. Kompletnie nietrwała. Barwa za to najciemniejsza, porterowa. Czarna z ciemnorubinowymi przebłyskami. Wędzoność na podobnym poziomie co w marzenie, ale wyczuwam charakterystyczne dla koźlaków słodkie, ciemne owoce. W smaku już wyraźnie czuć koźlaka. Mimo solidnego zadymienia nie ma wątpliwości jaki to styl. Będąc konsekwentnym porównałbym to piwo do wędzonej śliwki. Jest bardzo deserowe, ale pochłania się je bardzo szybko mimo woltażu. Jest też lekki karmel. Myślę, że byłoby one najłatwiejsze w odbiorze dla kogoś, kto za piwami wędzonymi nie przepada.
Genialne piwa mi się dziś trafiły. Trafiły jak trafiły, w końcu z pełną świadomością za nie zapłaciłem. Największą moją obawą było to, że mimo różnych stylów wędzoność sprawi, że będą smakować tak samo. Nie ma co się obawiać, każde piwo od Schlenkerla smakuje inaczej. Nie ma problemu z odgadnięciem stylu, nawet jak jesteście takimi laikami jak ja. Gdybym miał z tych trzech piw wybrać jedno najlepsze, postawiłbym na marcowe. Mimo że nie jest to mój ulubiony gatunek, to tutaj nabrał nowej jakości. Trudno uciec wrażeniu, że czego by nie zadymił Schlenkerla, zawsze wyjdzie z tego obronna ręką. Jedyny minusik to etykiety. Stylizowane na jakiś pergamin czy inną cielęcą skórę, nie przekonują mnie kompletnie. Jeżeli chodzi o smak, to nie pozostaje mi nic innego jak gorąco polecić te trzy piwa.
Po schlenkerach świat piwny dość mocno się zmienia, przynajmniej ja tak miałem. Ale to w sumie chyba jazda obowiązkowa dla każdego piwosza, i absolutna klasyka, która przetrwa wszystkie "wity-srity"
OdpowiedzUsuńJest tak jak piszesz. Ja rzeczywiście czuję się jakby coś po tych wszystkich witach-sritach i ipach-sripach wreszcie na mnie zrobiło solidne wrażenie.
UsuńBambergu
OdpowiedzUsuńDzięki, poprawione.
Usuń