Na piwnej mapie świata znajdują się browary-symbole piwnej rewolucji. Browary przełamujące wszystkie stylowe granice, wywołujące uśmiech pogardy na twarzach brodatych członków i członkiń CAMRY i co najważniejsze dostarczające masy wrażeń birofilom na całej kuli ziemskiej. Wszystko, co przed chwilą napisałem pasuje do, znanego chyba każdemu, szkockiego browaru Brew Dog. Ach, samo napisanie tej nazwy sprawia, że moje piwne serduszko szybciej pompuje krew w rejony, o których nie wypada pisać na głos. W skrócie: degustowałbym. Degustowałbym Dog Wired.
Dog Wired to piwo, które jest owocem współpracy między Brew Dogiem a duńskim browarnikiem Sorenem Eriksenem z nowozelandzkiego browaru 8-Wired. Styl piwa to imperialny pilsner, chmielony nowozelandzkimi odmianami Nelson Sauvin oraz Motueka. Poziom alkoholu 6,8 %. Dobra, starczy suchej teorii, przejdźmy do wilgotnej praktyki.
Piana imponująca, pasująca do deklarowanego stylu. Przynajmniej do drugiego jego członu (porównajcie ze zdjęciem Pilsnera Urquella, z ostatniej Krótkiej Piwki). Oblepia szkło. Barwa żółto-złota. Piwo nie jest w stu procentach klarowne. Zapach intensywnie słodki, owocowy, wręcz oblepia jamę nosową. Jest ananas, mango i troszkę grejpfruta. Bardzo przyjemny, nie chce się przestawać wąchać. W smaku pojawia się cytryna, a raczej jej goryczkowa skórka. Dog Wired ma alkohol na poziomie polskich dyskontowych strongów, a pije się go lekko i szybko. Goryczka oczywiście jest. Nie odbiega jednak mocą od pilsnerowskiego ideału. Finisz lekko biszkoptowy.
Gdy w sklepie na półce z Brew Dogami zobaczyłem butelkę z napisem imperial pilsner pomyślałem, że punkowe Szkoty bawią się w redefiniowanie kontynentalnej klasyki. I rzeczywiście dostałem (no, jak się daje za coś 13 zł, to zupełnie jakbym dostał) to czego oczekiwałem, czyli pilsnera podrasowanego nowozelandzkimi odmianami chmielu. Etykieta i kapsel typowo Brew Dogoskie. Mi pasują. Czekam na następne piwowarskie "splity".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz