wtorek, 17 grudnia 2013

Falstart Hermesa

Nelson Sauvin, pogrubione, na pierwszym miejscu - tak zaczyna się dział chmiele w składzie Hermesa, najnowszego piwa z browaru Olimp. I to nie byle granulat  tylko "najświeższa szyszka". Gdy to zobaczyłem w odstawkę poszły, stojące w kolejce do degustacji, obie wersje Prometeusza. Z tym chmielem miałem styczność tylko raz w piwie Dog Wired z browaru Brew Dog  i byłem jak najbardziej pozytywnie zaskoczony. Mam nadzieję, że nowozelandzki Nelson Sauvin wraz z amerykańskimi kolegami Amarillo i Centennialem nie będą mieli problemu z zawładnięciem moimi kubkami smakowymi.


Wyjątkowo zacznę od etykiety, bo wyjątkowo dla tego browaru mi się podoba. Hermes wygląda jak Flash z komiksów dla otyłych Amerykanów bez znajomych. Jest pęd, dynamika, siła jak na socrealistycznym plakacie. Jak najbardziej okej dla mnie.
Piana na palec. Barwa pomarańczowa, mętna. Aromat przy wąchaniu prosto z butli był intensywnie słodowy, ale dało się wyczuć słodkie, owocowe nuty pochodzące od chmielu. W szklance jest gorzej. Znacznie gorzej. Czuję warzywa i właściwie nic ponadto. No może delikatny chmiel jest obecny. Na pewno nie ma mowy o takim uderzeniu aromatu jakiego się spodziewałem. W smaku jest lepiej. DMS nie jest tak wyczuwalny. Ale treść piwa opiera się na słodzie, nie na chmielach. Za kontrą "Nelson Sauvin, znanego ze swojego winno-agrestowego charakteru" i zdecydowanie w Hermesie jest wyczuwalna kwaśna nuta. Wysycenie średnie do niskiego.


Niesprawiedliwym byłoby ocenianie tego piwa. Kolejny raz Olimp wypuszcza na rynek produkt wyraźnie wadliwy, niedopracowany. Nelson Sauvin, jak i pozostałe chmiele, gdzieś w Hermesie zaginęły. Chyba regułą w tym browarze jest czekanie na drugą, lepszą warkę. Sporo jest do zmiany, ale etykieta może zostać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz