niedziela, 29 września 2013

Powrót do Belhaven

Powrót, bo to drugie piwo z Belhaven jakie będzie mi dane wypić. Scottish Sout zakupiłem w ramach Almowej promocji w cenie 7,50 zł, zresztą tyle samo kosztowało Scottish Ale. We wspaniały sposób historia moich wydatków zatoczyła koła. Stout z Belhaven to wyjątkowo mocny egzemplarz, ma aż 7 procent alkoholu. Tak naprawdę to niewiele brakuje mu do russian imperial stout. Dobra, nieważne. O czystości stylowej może kiedy indziej, przy jakimś typowo niemieckim pilsie. Teraz szkocki stout.


Piwo czarne jak w habicie ksiądz. Nawet podstawione pod światło pozostaje bez refleksów. Może to kwestia średnicy szklanki. Piana, nawet spora, została tylko wspomnieniem. 3-milimetrowy kożuszek za to stanowi dla niej wspaniałe epitafium. Aromat kawowo-czekoladowy. A w smaku pierwsze skrzypce gra solo czekolada. Jest bardzo treściwie. Goryczka nie jest zbyt wysoka. Za to pojawia się też kwaskowy posmak. Palone nuty również obecne i co zaskakujące czuję alkohol. Brakuje mi tej aksamitności, którą tak często zachwalam przy okazji picia piw brytyjskich.


W odróżnieniu od Scottish Ale, stout nie zrobił na mnie wrażenia. Tak mi się roi w głowie, że to taki wyspiarski odpowiednik strong lagera. Oczywiście nie typowego mózgotrzepa z dyskontu, ale bardziej wyrafinowanego. Piwo na pewno nie jest degustacyjne, sesyjne też nie za bardzo. Chyba jego główną wartością są właściwości rozgrzewające i poprawiające humor w niepogodę. Jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, w której nawilżony deszczem Szkot, wchodzi do pubu z "Bloody weather" na ustach i zamawia Scottish Stout. Bierze parę łyków i pod jego wąsem pojawia się uśmiech. "It feels like home". Do mnie to nie przemawia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz