piątek, 27 czerwca 2014

Sentymentalnie: Hoegaarden Witbier

Oj dawno Pod Płotem nie było wspominkowego tekstu na temat jakiegoś "belga" pitego przeze mnie przed laty, podczas wycieczki do Belgii. W ramach cyklu Sentymentalnie wypiłem już parę piw i żadne nie sprostało moim oczekiwaniom, różniły się znacznie od tych pitych przez 16-letniego mnie.


Dzisiaj piwo, które nie jest tak mocno obciążone moimi oczekiwaniami jak było Leffe czy chociażby Westmalle. Hoegaarden miało o tyle szczęście, że podczas mojego pobytu w Belgii kompletnie mi nie smakowało.

Właściwie te piłem je tylko raz. Pamiętam, że uznałem je za wybitnie wodniste, nijakie. I do tego dochodził, jeszcze nieznany mi wtedy, irytujący posmak. Dziś już wiem, że to kolendra. Najciekawsza była ta na wpół mityczna cześć, którą Belgowie darzyli Hoegaarden. Rodzina, u której mieszkałem opowiadała o wielkich uroczystościach związanych z ponownym otwarciem browaru, o pochodach, o bakteriach w powietrzu, dzięki którym to piwo ma tak wyjątkowy smak. Jak pisałem mnie nie powaliło, na tle wysoko alkoholowych dubli i ciemniaków trudno, żeby wypadło pozytywnie. Jestem ciekaw jak będzie mi smakować dzisiaj, gdy już w piwnym świecie jestem otrzaskany.


Piana obfita, trwała. Kolor żółty, bardzo mętny. Aromat bardzo zwiewny, kolendra i banan. Słodki, może lekko mdły, ale nie odrzuca. Pierwszy łyk i jestem zaskoczony pełnią. Zapamiętałem Hoegaarden jako bardziej wodniste. Smak jest całkiem wyraźny. Jest kolendra na bananowej słodyczy i tyle. Wysokie wysycenie doskonale pasuje.

No muszę przyznać, że jestem w szoku. Przez te ostatnie kilka lat musiałem dojrzeć do Hoegaardena, bo nie sądzę, żeby receptura się zmieniła. Jest bardzo pijalne, gasi pragnienie, nie ma przesadnie dużo przypraw, a przy tym ciała nie brakuje. Butelczynę 0,33 osuszyłem w mgnieniu oka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz