sobota, 14 czerwca 2014

Soundtrack do Piwa: Deep Love z AleBrowaru/Nogne i Cthulhu

Gdyby wybrać trzy książki, które miały największy wpływ na obraz tekstów metalowych w moim odczuciu byłyby to: Biblia (wiadomka, ogólnie to Chrystus, Szatan i takie, takie), Biblia Szatana autorstwa La Veya (nie wiem o czym to, nie czytałem, ale podobno bachory z Surowych Rodziców to znają na pamięć), no i mity Chtulhu stworzone przez H.P. Lovecrafta. Dzisiaj będzie o tym ostatnim, w formie muzycznej oczywiście.

Jakieś podobieństwo chyba jest
Dlaczego akurat o Chtulhu? W wyniku dalekich skojarzeń z nowym piwem AleBrowaru i Nogne. Deep Love na pewno nie nawiązuje do Wielkiego Przedwiecznego, ale może budzić takie konotacje. Jest oceaniczna głębina i homomorski stwór na etykiecie, do tego samo piwo ma być bezkompromisowe i intrygujące jednocześnie.

Zanim degustacja, przedstawię Wam trzy moje ulubione zespoły, które już pełnymi garściami czerpią z dokonań Lovecrafta.

Na początek waga ciężka i wolna. Catacombs to funeral doom metal. Za gatunkiem nie przepadam, ale czasami, każdy ma ochotę dać się poddusić ciężkim riffom i wolnym tempom. Catacombs może być świetnym pierwszym kontaktem ze stylem. Nie odstrasza i pokazuje o co chodzi w funeral doomie. Jeżeli nie przerażają Cię rozwlekłe kompozycje i wisielczy klimat, kliknij play.


Niemiecki Sulphur Aeon porusza się w zgoła innej stylistyce. Death metal w średnich i szybkich tempach, podszyty lekką melodią ze szwedzkim rodowodem. Całość wjeżdża gładko, chwytliwe patenty zostają w głowie na dłużej, a intro to prawdziwy majstersztyk, doskonale wprowadzający w klimat mitów Lovecrafta.



Ostatni zespół również gra death metal i również ma eony w nazwie. Z tą różnicą, że muzyka szwedzkiego Puteraeon jest znacznie bardziej mięsista, agresywna i przy tym cały czas klimatyczna. Głównie za sprawą regularnych zwolnień i świetnych solówek. Wszystko mieści się w ramach klasycznego do bólu death metalu szwedzkiego sznytu, rodem z początku lat 90.



Tyle muzyki na dziś. Teraz Cthulhu w wersji płynnej. Styl zadeklarowany na świetnie wykonanej etykiecie (?) Deep Love to West Coast Belgian Rye IPA. Jak się pewnie domyślacie na próżno go szukać na oficjalnej liście BJCP. Najciekawszą częścią nazwy tego stylu jest ta belgijskość, która w składzie objawia się użyciem drożdży WLP 566. Nie będę tutaj palił janka, że wiem jakie aromaty dają te drożdże. Myślę, że niewiele się pomylę, gdy napiszę, że piwo powinno mieć lekko korzenno-przyprawowy charakter. Ciekawe jak to wypadnie w połączeniu z amerykańskimi chmielami: Amarillo, Chinook, Mosaic i Simcoe. Tyle wstępu. Do degustacji.


Piana ograniczyła się do pierścienia i wysepki na powierzchni bursztynowego, mętnego piwa. Zaraz po otwarciu z butelki buchnęły amerykańskie chmiele, po przelaniu już ich nie było. W teku wyostrzyła się taka szorstka Belgia, w postaci korzenno-przyprawowej. W tle słodkawe owoce, nie wiem czy chmielowe, a może to ślad po żytnim słodzie. W ustach jest pełne i oleiste. Jest takie wrażenie, jakby wewnątrz ust pozostawała warstewka Deep Love. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z jakąś lepką słodyczą. Lekko kwaśne, wytrawne ze sporą ściągającą goryczką na finiszu. Wysycenie niskie.

Deep Love to West Coast Belgian Rye IPA z naciskiem na zachodnie wybrzeże i Belgię. AleBrowar i Nogne (w postaci otyłego Norwega) udanie pogodzili mocne, rewolucyjne chmielenie z belgijską klasyką. Piwo ma dwie twarze, degustacyjną (niskie wysycenie, złożony, wielowymiarowy aromat) i pijalną, orzeźwiającą (wysoka goryczka, kwaśność). Jak wyżej wspomniałem, etykieta bardzo spoko, no etykieta to chyba złe określenie. Zbieraczy uprzedzam, że tego nie zdrapiecie i nie włożycie do klasera, chyba, że ze szkłem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz