piątek, 18 lipca 2014

De Molen: Alive & Kicking

De Molen miał być moim piwnym klaserem ze stylami, z którymi nie miałem jeszcze do czynienia. No i było tak do czasu Zus & Zo, który mimo ponad rocznego zapasu w terminie spożycia okazał się być brutalnie skwaśniałym. Saison saisonem, ale kwas, który wydobył się wtedy z butelki powodował łzawienie oczu i wypełniał serce smutkiem, z powodu konieczności wylania piwa o cenie wyższej niż 3 zł.


Rozłąka z De Molenem trwałaby nadal, gdyby niedająca się nadal naładować PEKA (drogi, plastikowy syf dla poznaniaków, lubiących podróżować ze spoconym żulerstwem komunikacją miejską, ergo dla mnie). Nie ma PEKI, nie ma dojazdu do Centrali Piwnej. Zmuszony zostałem więc do przejrzenia półeczki "do wypicia na teraz". Natrafiłem tam na zapomnianą już butelkę De Molena Alive & Kicking. Nazwa brzmi jak jakiś koncert DVD Bon Jovi z połowy lat 80', ale nie sądzę, żeby po otwarciu z butelki zaczęły wypływać dźwięki Living on a Prayer.

Jeżeli chodzi o datę spożycia to został mi jeszcze ponad rok, co chyba o niczym nie świadczy. Styl tego piwa, według etykiety, to IPA-ish. Szybki rzut okiem na skład i rzeczywiście jest to coś IPOwatego. Zasyp może ortodoksyjny dla stylu, ale zgrzyt pojawia się przy drożdżach dolnej fermentacji, więc technicznie rzecz ujmując jest to lager, nie ale.

Szybka modlitwa, żeby nie było kwasu. Zbyt długi i ciekawy wstęp bym musiał wykasować. I otwieramy. Nie ma Bon Jovi, nie ma też skwaśniałego aromatu. Ale o zapachach za chwilę. Alive & Kicking jest bursztynowe klarowne, ale to kwestia moich niesamowitych umiejętności nalewania bez osadu. Piana spora, ze sporych bąbli, opadła szybko do dziurawego kożucha. Aromat słodki, ipowy. Owoce egzotyczne, lekki karmel. Użyte na zimno Cascade, Citra i Amarillo spisały się świetnie. Za to Sladek dodany na goryczkę aż przegiął z wydajnością. Pozostająca po przełknięciu trudna, ziołowa (lekki absynt, to mi przychodzi do głowy) i kojarząca się z popiołem goryczka gryzie się z bogatym, słodkim i zawiesistym aromatem. Piwo jest pijalne tylko dopóki je wąchamy. Po pierwszym łyku objawia się nieznośny finisz, który przykrywa wszystko.


Najpierw pozytywy. Nie było skwaśniałe na rok przed datą ważności. Później aromat, bardzo w porządku. Słodki, gęsty, wręcz namacalny. I zalety kończą się z chwila pierwszego siorbnięcia z Teku. Wszystko burzy goryczka. Nieszlachetna, zalegająca, z dziwnym ziołowym posmakiem. Ni to syrop na ból brzucha, ni to nalewka z pokrzywy. Piwa Alive & Kicking nie polecam, chyba, że chcecie powąchać. Próbowałem także poszukać w smaku i aromacie jakichś oznak dolnej fermentacji, ale poległem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz