Gdy byłem 16-letnim pacholęciem, wziąłem udział w licealnej, uczniowskiej wymianie z pewną belgijską szkołą. Cały tydzień spędziłem w kraju słynącym z najlepszego na świecie piwa. Moje alkoholowe doświadczenia z tamtego okresu opiszę na blogu w bardziej sentymentalnym cyklu. Dzisiaj tylko anegdotka a propos wita z Hoegaarden. Pamiętam, jak mój belgijski ojciec opowiadał o jakimś cudownym odrodzeniu tego browaru, o tłumach na ulicach, cieszących się z przeniesienia go na stare miejsce, gdzie te same bakterie, co drzewiej, mogły wpływać na jakże rozpoznawalny smak tego piwa. Wtedy zareagowałem mówiąc: "Aha, takie babskie to piwo". Wspominam o tym dlatego, że Kormoran, w ramach swoich Podróży, zawitał właśnie do Hoegaarden, by spróbować typowego, belgijskiego wita. A ja po pracy zawitałem do domu, by spróbować Witbiera z serii Podróże Kormorana.
Zaczniemy od piany, bo jest naprawdę ładna. Puchata, złożona z drobnych bąbelków i co najważniejsze obfita. Przepięknie oblepia szklankę i utrzymuje się do końca. W aromacie bardzo ładnie zrównoważone. Moim zdaniem połączenie kolendry z cytrusami wypada tutaj lepiej niż w Jasnym Dynksie. Jednak w odróżnieniu od Szałpiwowego wita, nie ma dominacji w zapachu. Kolendra i cytrusy tworzą przyjemną jedność. Bardzo sympatycznie się je wącha. Smak mało kwaśny, słodko pomarańczowy. Dopiero na finiszu goryczka, poprzedzona bananami. Jest też oczywiście kolendra, ale delikatniejsza od cytrusów, czyli tak jak lubię. A co mi nie pasuje? Wysycenie mogłoby być wyższe.
Kolejne Podróże Kormorana i kolejne świetne piwo. Prawdziwie letnie, doskonale orzeźwiające, ale w nie do końca witbierowy sposób. Cytrusowa słodycz w smaku kojarzy mi się bardziej z radlerami. Jednak mimo braku kwasowej nutki, Podróże Kormorana Witbier są warte spróbowania. Pijcie póki gorąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz