Ten cykl zapowiadałem już jakiś czas temu, lecz dopiero dziś zebrało mi się na wspominki. I na wycieczkę do Centrali Piwnej po Leffe Brune w promocyjnej cenie. Ale po kolei.
Gdy w wieku 16 lat dowiedziałem się, że będę brał udział w wymianie uczniowskiej z pewną belgijską szkołą, pierwsze co przyszło mi do głowy to, to że akurat mam tyle lat, żeby legalnie kupić tam sobie piwo. Z perspektywy czasu to brzmi głupio. Jednak warto pamiętać, że jak się ma 16 lat w Polsce to pije się to na co cię, po pierwsze, stać, a po drugie, to co ci sprzedadzą. W Belgii takiego problemu nie było. Jestem przekonany, że właśnie ta wycieczka otworzyła mi oczy na bogactwo piwnego świata. Byłem w niemałym szoku, gdy zobaczyłem, że sklepowe półki uginają się od piw ciemnych, które w Polsce były rzadkością. To właśnie po nie najchętniej sięgałem podczas wymiany. Dzisiaj Leffe Brune, jedno z tych piw, które najczęściej piłem w belgijskich pubach. Jestem ciekaw czy mój stosunek do tego piwa przez te kilka lat zmienił się.
Piwo rzeczywiście ciemne, dopiero podstawione pod światło pokazuje swoją rubinową naturę. Piana złożona z drobnych pęcherzyków, niezbyt obfita, koloru kremowego. Ach ten zapach, poczułem się jakbym znowu miął 16 lat i mieszkał u niezbyt urodziwej belgijki. Wracając, zapach na początku pszeniczny, później zacząłem czuć wyraźny alkohol z delikatnym karmelem. Smak nie jest tak ciężki jak go zapamiętałem. Choć to może kwestia mojej szesnastoletniej ignorancji. Dominuje palona goryczka. Są też lekkie goździki i znowu alkohol. Wysycenie ledwo wyczuwalne.
Nie ukrywam, zawiodłem się. Zapamiętałem to piwo zdecydowanie lepiej. To znaczy nie jest to złe piwo, tylko trudno uciec wrażeniu, że przez ostatnie kilka lat popsuło się. Jestem pewny, że Leffe Brune, które przed chwilą wypiłem, różni się znacznie od wersji anno Domini 2006. Mówi się trudno, pije się dalej. Zostało jeszcze kilka belgów do spróbowania w ramach tego cyklu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz