Przerywamy serię brytyjskich piw okolicznościowych, drugą warką Końca Świata z Pinty. Na pierwszy Koniec Świata niestety się nie załapałem, dlatego na pojawienie się drugiego w Poznaniu czekałem z niecierpliwością. Nie ma co przedłużać, czas na degustację.
Według etykiety piwo powinno być podawane w glinianych kubkach, więc...
To był oczywiście żart. Kolor ciemnopomarańczowy, mętny. Nie da się uniknąć skojarzeń z weizenem. Piany nie stwierdzono. Teraz aromat. Już z otwarciem butelki w mój nos uderzył bardzo intensywny, słodki zapach. Na początku był bardziej pomarańczowy, teraz po około 5 minutach od otwarcia czuć banany. I gdzieś tam z tyłu majaczy wędzonka. Pierwszy łyk i moje obawy związane z tym, że Koniec Świata będzie tak słodki, że aż mdły, prysnęły jak marzenia hipsterów. Jest słodko, ale w granicach dobrego smaku. Pojawiły się morele, których w aromacie nie zarejestrowałem. Jest też nuta, która z każdym łykiem zabija mi kolejnego ćwieka. Taka tępa, lekko goryczkowa. Kojarzy mi się z migdałem. Może w taki sposób objawiają się owoce jałowca, będące w składzie. Wysycenie bardzo niskie, doskonale współgra ze smakiem piwa. Piwo jest mocne, ale pijalne. Doskonale rozgrzewa. Sahti, jako piwny styl, leży chyba najbliżej ulubionego przeze mnie ostatnio weizenbocka.
Wyborny Koniec Świata. Chyba mój ulubiony spośród tych, które przeżyłem. Piwo piłem w temperaturze pokojowej, czyli ciut wyższej niż sugerowana, ale moim zdaniem to piwo, aż prosi się o podgrzanie. Jeszcze dziś wpadnę do Centrali Piwnej po jedną sztukę do piwnicy, którą podgrzeję sobie w pewien styczniowy, mroźny wieczór. Etykieta świetna. Pasuje do piwa, w tym lodowym niebieskim jest ukryty fiński chłód, no i pasuje mi do koloru ściany.
PS Gdy kupowałem to piwo zastanawiałem się, czy może nie kojarzy mi się muzycznie. Jedyne co mi przyszło do głowy to Children of Bodom. Jednak po wypiciu Końca Świata, nie zdecydowałem się na wrzucenie linka do jakiegoś ich utworu. Przekonała mnie do tego wyrafinowana słodycz Końca Świata, niepasująca do pedalskiej, kiczowatej melodyjności gimnazjalnych królów death metalu.
PS Gdy kupowałem to piwo zastanawiałem się, czy może nie kojarzy mi się muzycznie. Jedyne co mi przyszło do głowy to Children of Bodom. Jednak po wypiciu Końca Świata, nie zdecydowałem się na wrzucenie linka do jakiegoś ich utworu. Przekonała mnie do tego wyrafinowana słodycz Końca Świata, niepasująca do pedalskiej, kiczowatej melodyjności gimnazjalnych królów death metalu.
Pierwsza warka smakowała mi bardziej - była mniej słodka, a i wydaje mi się, że alkohol był mniej wyczuwalny. Niemniej to tylko wspomnienia po tym piwie, wszak piłem je ostatni raz kilka miesięcy temu :)
OdpowiedzUsuń